Magdalena Kapka ze Smólska

O najróżniejszych wydarzeniach z życia codziennego w Smólsku opowiada Magdalena Kapka.

Magdalena Kapka

O powstaniu Smólska, karczmie i kapliczce

Moja babcia mi opowiadała, że Smólsko nazwali, bo tu w lasach dawniej ludzie dużo smoły topili. Ludzie opowiadali też, że niedaleko Aleksandrowa był las Margolka, tam podobno się kobieta powiesiła, która nazywała się Margol. Dlatego została nazwa Margolka. Niedaleko Smólska była też Trzcina, koło niej był Syrek, las Łodyżki, na łąki koło pól pod Smólskiem Małym i Dużym mówili Średniaki, a na pole za drogę mówili Zagościniec. Za rowkiem przed lasem Krasne była z kolei Zagóra. Moja babcia była akuszerką, odbierała dzieci w całej okolicy i nigdy jej się nie zdarzyło, żeby coś poszło źle.

Kapliczkę, która jest koło remizy w Smólsku Dużym wybudował gospodarz Maciocha. Od kiedy pamiętam to już ta figura była. Ludzie mówili, że Maciocha z końca miał aż 10 krów, sznurem szły tak je gnał. Tych Maciochów nazywali Majdaniki. Moja babka mówiła, że jeszcze za kapliczką była karczma, bardziej w stronę Aleksandrowa. Ja już tego nie pamiętam. Podobno strasznie tam chłopy wódkę piły.

Kiedy miałam 7 lat, to ojciec w Boże Narodzenie przyprowadził do domu ogromnego byka, z wielkimi rogami. On prowadził tego byka naokoło chałupy raz i drugi. Taki był zwyczaj dawny, że zwierzęta przyprowadzali do chałupy, bo Pan Jezus się urodził między bydlętami. A ja się bałam, chowałam się za piecem.

Wieś od dawna miała słomiane dachy. Dopiero za moich czasów przybyło trochę dachówki. Dom Solaka Przednówka był wybudowany przed wojną, to była pierwsza taka wielka chałupa. On Cielęta odbierał, był jakby weterynarzem. Ich dom do dzisiaj stoi, a jeszcze przed wojną był budowany. W domach było mieszkanie, sień i komora. Powoli zaczęli robić ludzie kuchnie. W sieni były żarna, nimi się mełło ziarno na mąkę, nie trzeba było do młyna jechać. Przed wojną zimy były nie takie jak dzisiaj, tylko śniegi po kolana i trzeba było do szkoły iść, czy drewno szykować.

O przedwojennej szkole i przygodach z krowami

Jeszcze przed wojną jak byłam mała to chodziłam jeden rok do pierwszej klasy w Smólsku Dużym, później szkołę zabrali na Małe Smólsko i tam po domach u gospodarzy się uczyliśmy u Rataja, Solaka. W tej szkole była tabliczka, na której rysikiem się rysowało, a papierem ścierało. Zeszytu nie było. Pani kazała nam mówić wierszyki. Do drugiej klasy chodziłam na Małe Smólsko, tam też chodziły dzieci z Brodziaków. Jedna dziewczyna nie chciała iść na lekcje, to się w zbożu chowała. Widziała, że dzieci poszły, to wychodziła ze zboża i szła do domu. Nauczycielami byli tam Bronisław i Maria Jaśkiewicze. Bronisław mówił, że pochodził z Torunia. Uczyli nas historii, rachunków, polskiego, geografii, przyrody… wszystkiego. Pamiętam jak dziś, jak nauczyciel zawołał mnie do mapy, żebym pokazała gdzie leżały miasta na mapie Polski. Powiedziałam wszystko, o co zapytał, ale nie postawił mi bardzo dobrze, tylko dobrze.

Krowy paśliśmy, a wtedy krowy były ważniejsze jak dzieci. Wracało się ze szkoły i trzeba było krowy gnać i do wieczora paść. Czasem pasło się na powrozach na drodze, a czasem gnało się do lasu, nawet po trzy krowy. Raz pasłam krowy w lesie, a one nagle uciekają do pola, myślę czemu? Patrzę a tam stoi czarne coś, zębiska na wierzchu. Patrzy się na mnie i krowy. Pomalutku cofałam się, tam był zakręt lasu, aby do tego zakrętu, jak doszłam to z całych sił do pola biegłam. Na polu krowy w owsie się pasą. To było w lesie Łowisko.

Pamiętam jak mnie któregoś razu dwie jałówek ciągnęły. Mała byłam i kazali mi paść na drodze wielkie, czerwone jałówki na powrozie. Nie mogłam dać rady ich odciągnąć. Okręciłam się naokoło powrozem, żeby mi było lżej. No i pasę. Coś im strzeliło do łbów i biegną. Ja przywiązana, przewróciły mnie i mnie wleką. Powlekły mnie aż na pole Sarzyńskiego. Tam chłop za gościńcem orał. On złapał te jałówki i mnie odwiązał mnie. Ja do domu przyszłam z płaczem, skórę zdartą miałam od powroza.

O różnych przypadkach w dawnym Smólsku

Pamiętam, że była bardzo ładna panna w Smólsku, ale biedna. Ożeniła się, a mąż ją bił bardzo, że u lekarza nie umiała powiedzieć, skąd przyjechała. Jakby jej źle nie było, to kobieta nie odchodziła od męża nigdy. Nie podobało mi się to.

Pamiętam też jeszcze, jak sierpem się przy zbożu się robiło. Ręką się zżynało. Później dopiero kosy zaczęły wchodzić. Kartofle kopaliśmy motyką długo, i do dzisiaj niektórzy tak kopią. Później dopiero koparka jakaś do kartofli weszła na wieś.

Zabawy były po domach. Z Aleksandrowa i Lipowca kawalerowie przychodzili na Smólsko i bili się. Później nasi ze Smólska szli do nich na zabawy i tam też się bili – takie głupie postanowienie.

Matka chodziła na jagody do lasu i rękami je zbierała. Później szła do Biłgoraja z tymi jagodami i je sprzedawała. Za to kupowała krupy i inne jedzenia. Ale tylko Żydzi mieli piekarnie, sklepy, cały handel. Chodzili po wsi i nawet onuce skupowali. Zbieraliśmy też borówki, które też skupowali. Jak nazbierały siostry z matką całą skrzynię borówek, to Żydzi już wiedzieli o tym i pamiętam raz, że jeszcze za nocy przychodzili i pukali w okno: Macioszki, Macioszki, macie borówki?  Oni się ścigali między sobą, kto pierwszy to kupi. Nie wiem co oni robili z tymi owocami. Mama chodziła też sprzedawać te owoce leśne do Biłgoraja. Niosła je w zajdach na plecach. Opowiadała, że raz niosła wiadro z jagodami i na środku Krasnego już nie mogła dalej iść z nim.

Przed wojną chodziłam się uczyć robić włosiankę do Frąka na Podlesie. W domu mieliśmy warsztat do włosianki, na którym snuło się końskie włosie. Parę lat robiłam. Mieliśmy też warsztat do płótna lnianego, które też robić umiałam.

 

Opr. Dominik Róg