Klementyna Brodziak z Brodziaków

O tym co dawniej się jadało, co robiono w wolnym czasie i jakie rozrywki mieli mieszkańcy podbiłgorajskich miejscowości opowiada Klementyna Brodziak z Brodziaków.

GOK_0588

O tym, co się dawniej jadało

Beczki kapusty kisili i to się jadło z kartoflami. I źle było jak ugotowali cały baniak? A wtedy to były baniaki! Kiedyś, jeszcze przed wojną to jadło się z takich dłuższych, szerokich stołków. Wszyscy siadali na małych krzesełkach dookoła stołu, albo na podłodze. Pod tym stołkiem stał baniak ugotowanych kartofli w łupinach. Brało się kartofle i obierało się i jadło z kapustą – z jednej miski, a nie tam z dziesięciu jak dzisiaj... Dobrze jak jedna była. Łyżki były drewniane kiedyś, dopiero po wojnie były żelazne. U nas był trochę większy stół. Ja jak byłam mała i chciałam zobaczyć co będzie jeść, to wyłaziłam na taką szpongę u nóg i zaglądałam co jest w misce do jedzenia. Najwięcej to się jadło kapustę z kartoflami, ale też pamiętam kaszę gryczaną, tarło się kulasze: taka woda zasypana mąką. Dużo jedliśmy mleka z kartoflami, czasami kluski zrobili.

Kto miał chleb to upiekł sobie i chleba, ale wielu to nawet chleba nie mieli… Żyto tłukło się cepem, a później samo ziarno mełło się w żarnach na mąkę. Te żarna to były takie dwa kamienie, jeden na dole a drugi z wierzchu. I wkoło się tych kamieni kręciło… Młynków i młockarni nie było, dopiero trochę później je porobili. Ale to po wojnie dopiero. Po wojnie już działał młyn pod Biłgorajem. Ja tego nie pamiętam, ale opowiadali mi rodzice, że jeszcze długo przed wojną to u nas była sieczkarnia pierwsza we wsi. Stała ona w zimie w chałupie. Jak się chłopy zeszli z całej wsi żeby pokręcić tą sieczkarnią, to ty wiesz ile sieczki dla krów narżnęli?

Jak już była mąka z tych żaren to robiło się z niej zakwas, czyli trochę żeby ona skisła, to później szybciej się upiecze… Kiedyś drożdży nie było. Chleb się piekło w piecach kaflowych, Później to już były blaszki, ale wcześniej to wkładało się łopata drewnianą kociubą. I na nią się to ciasto kładło okrągłe. Później Krzyżyk palcem się robiło na wierzchu ciasta i wkładało do pieca. No i piekło się. Chleb w piecu był chyba więcej niż godzinę. Niektórzy żeby zmierzyć czas pieczenia, brali taką małą kulkę tego surowego ciasta i wkładali je do kubka z wodą. Ono od razu nie wypłynęło. Jak już wyszło w górę, to znaczyło, że się chleb upiekł i go wyjmowali. Jak było słońce, to stawiali patyk i zaznaczali na nim ile słońce ma przejść drogi na niebie, zanim chleb się upiecze. Potem to już się i ciastko piekło i coś innego… Stopniowo było lepiej. Świnie były, to jak ją zabili na dworze, to zaraz przynieśli do domu, w takie koryta wielkie.

Na co dzień to herbaty nie było, piło się jakieś zioła. Pamiętam, że miętę się przynosiło i suszyło, a później się piło. Szczaw się też gotowało, a jak nie było co jeść, to się natarło czosnku i jadło z kartoflami i z czosnkiem, tylko się posoliło to jeszcze. Czasem chłopy jakieś mięso z lasu przynieśli, ale to po kryjomu, bo przecież nie można było polować. Przynosili co się trafiło. Jak przynieśli to się mięso posoliło i zalało słoną wodą, a potem się moczyło, bo lodówek przecież nie było. Później się głównie to mięso gotowało. Przeważnie to była bieda dawniej. Ale kto miał głowę to sobie poradził: na grzyby się chodziło, jagód się nazbierało i nasuszyło, z jabłek się susz zrobiło, ja i teraz suszę…

O dawnych chałupach

W chałupie kiedyś wszystko przed wojną było z drewna, a chłopi umieli z drewna wszystko zrobić. Każdy miał warsztat. W domach czasem całe ściany były pełne obrazów Matki Boskiej świętych. Pod tymi większymi obrazami były też mniejsze.

Jedna była izba, a na co więcej. W jednej wszyscyśmy się pomieścili. I z cielętami w chałupie siedzieliśmy jak się krowa ucieliła. Szczególnie w zimie, żeby cielęta nie zmarzły. W wolnym czasie przędliśmy. Te nici robiło się w warsztatach, co były na wsi. Później dziewczyny malowały te nici w motkach na różne kolory. Z tego później się szyło ubrania. Jak się miało dwa czy trzy ubrania, a trzeba było dziewczynom w czymś pójść do Kościoła, i co zrobić? I nawet się wymienialiśmy tymi łachami. Sialiśmy len i konopie, z których robiło się ubrania się siało. To było robione wszędzie, było skupów dużo nawet. I w tym chodziliśmy. Jednego sąsiada to tak kolorowo dziewczyny zrobiły, że jak poszedł na zabawę, to było z niego niezłe pośmiewisko, taki kolorowy był.

O zabawach i weselach

Przędliśmy głównie w zimie. Wtedy było najwięcej wolnego czasu. Schodziliśmy się po domach, głównie młodzież ze wsi. Bo jak młodzież chciała sobie zabawę zrobić, to robiliśmy prządki. Do nas przychodzili na te prządki chłopaki z sąsiednich wsi, z Korczowa, Smólska, oni też przynosili skrzypce. Trochę się przędło, trochę tańcowało. Podobnie było z obieraczkami, wtedy gdy przygotowywaliśmy kapustę, tylko to było jesienią. Schodziliśmy się do jednego domu we wsi, obierało się kapustę, wynosiło z chałupy, poszatkowało, a po robocie zabawa była w domu.

Na weselach to robiło się wiaty, czyli nad stołami rozwieszaliśmy jakieś płachty, ceraty, żeby był jakiś „dach”, chroniący przed deszczem. Moje dzieci wszystkie się w takich wiatach miały wesela. Były też wesela w stodołach. W domu był stół z jedzeniem, ale nie było tak obficie jak dzisiaj, o nie! Była kasza gryczana sypka ze skwarkami, do popijania mleko. Jak ludzie przynieśli mleko, to się dużo kaszy jaglanej ugotowało. A wtedy to się zamawiało, ale beczkę sera białego. W tej beczce był osolony ser, dało się go w miski i ludzie jedli. Wódka była, a nawet piwo swoje ludzie robili, a raczej taki zapiwek. A teraz jedzie się, zamawia, płaci i jest. Zapraszało się wszystkich ze wsi, kto chciał to przyszedł, kto nie, to nie. Każdy się ubierał w to, co miał, różnie się przychodziło. Wesela były wtedy też w ciągu tygodnia, nie tylko w soboty jak dzisiaj. Poprawiny trwały czasami nawet trzy dni, jak chłopy pić zaczęli, to przestać nie mogli. A jak się bili! Matko jedyna. Najbardziej jak z Aleksandrowa przyjechali chłopaki, to bitki były. I na zabawach się bili. Później zabawy były już w remizie, jak ją wybudowali.

Przyśpiewki były na weselach. Jak raz przyjechali z Korczowa i zaczęli przyśpiewywać, a nasi przyśpiewywali im. Ale to nie do opowiedzenia, bo z „łaciną”, nie da się tego zacytować. A nasz stryj, co był sołtysem wtedy, to wziął pałę i bił tych z Korczowa. Na oczepinach też dobrze przyśpiewywali.

U nas na Brodziakach było radio. Chłopy się schodzili do nas wieczorem słuchali, co się na świecie dzieje. Pamiętam, przyszedł jeden urobiony bardzo i zmęczony. Siadł na krześle i usnął w trakcie słuchania. Wzięli go chłopi powrozem przywiązali do krzesła i go budzą: „Franek, chodź, idziemy”. Wstał, a krzesło razem z nim. Śmiechu było bardzo dużo. Takie były rozrywki.

 

 

Opr. Dominik Róg