Kampania wrześniowa we wspomnieniach mieszkańców Biłgorajszczyzny

Relacje mieszkańców podbiłgorajskich wsi o kampanii wrześniowej w roku 1939 to dotychczas mało znane, ciekawe i subiektywne spojrzenie ludzi, do których domów zawitał koszmar i chaos wojny. Jest to wizja wojny trochę z innej perspektywy, gdzie więcej jest obrazów skutków bitwy, niż samych walk. Są to obrazy, w których przewijają się sceny uciekających ludzi z zachodu, rozbrajających się żołnierzy, szukających cywilnych ubrań, bądź idących do niewoli, o ogromnej ilości porzuconego sprzętu wojskowego. Są to też obrazy walki, płonących wsi i Biłgoraja, ostrzału artyleryjskiego, rannych i zabitych żołnierzy polskich.

Część poniższych relacji znajduje się w zbiorach wspomnień wojennych "Zabrali nam dzieciństwo". Wspomnienia te zostały także opublikowane w XII tomie rocznika "Nad Tanwią i Ładą. Przyczynki do historii i kultury Ziemi Biłgorajskiej". 

Strona będzie uzupełniana o kolejne relacje.

2
września
Biłgoraj po kampanii wrześniowej we wrześniu 1939. Fot. Jerzego Serafina z Archiwum GOK w Biłgoraju

Józef Bielak, Dąbrowica

 

Jak wybuchła wojna miałem 12 lat i pamiętam, że w okolicy pojawił się polski samolot. Mali chłopcy, byliśmy ciekawi wszystkiego. Poszliśmy do miasta, gdzie koło młyna zobaczyliśmy ten samolot, a pilot go już wciągał pod krzaki. Jak dochodziliśmy do stawów to widzieliśmy, że nadlatywały samoloty niemieckie, które bombardowały Biłgoraj. Miasto płonęło[1]. Przestraszyliśmy się i uciekliśmy do domu na Dąbrowicę. Pamiętam masę uciekinierów, idących i jadących gościńcem krzeszowskim. Straszne to było, oni uciekali, ale sami tak naprawdę nie wiedzieli gdzie się udają. Wiem, że byli to ludzie z zachodu, z Częstochowy, z Krakowa, cywile. Po jakimś czasie szło już wojsko polskie, a także w okolicy pojawili się szpiedzy niemieccy.

 

Polskie wojsko stacjonowało w chałupach w Dąbrowicy, a u nas był sztab z kapitanem Górskim. Sąsiad poszedł do lasu i zobaczył, że ktoś jest w lesie i świeci lusterkiem w górę. Osoba ta była ubrana jako zakonnica. Kapitan Górski wysłał kilku żołnierzy, poszli i przyprowadzili tę „zakonnicę”, ale nikt nie chciał jej przeszukać, ani rozbierać. Wtedy kapitan powiedział do mojej siostry, żeby rozbierała tego szpiega. Okazało się, że to był chłop przebrany. Polacy chcieli go rozstrzelać zaraz na miejscu, ale wywieźli go do Biłgoraja, gdzie dokonano egzekucji razem nadleśniczym Milerem.

 

Wieczorem kapitan Górski mówi, żeby wykopać schron za stodołą. Patrzymy, a tutaj od  lasu widać wojsko, kawalerię i piechotę polską. Za nimi musieli iść Niemcy, a dodatkowo ostrzelali ich z dworu z Soli armatami i karabinami maszynowymi. Niemcy strzelali też z karabinu maszynowego z wieży kościoła w Puszczy Solskiej. Polacy się rozproszyli. Pocisk z armaty trafił w drzewo i po tym wyleciały wszystkie szyby w oknach u nas i u sąsiada. Przez samą wioskę jechało dwóch kawalerzystów, jeden przodem, drugi trochę z tyłu. Pierwszy zginął, dostał postrzał w głowę. Z kolei drugi został postrzelony w głowę, miał wybite oko, miał złamaną nogę i rękę.

 

Wieczorem, jak ucichło, to ludzie wyszli z domów zobaczyć co się działo. Ktoś przyszedł do nas i mówi, że leży żołnierz pod białą figurą, jeden zabity, a drugi jeszcze żyje. Patrzymy idzie chłop i niesie wodę. Ojciec, Franciszek Bielak, pyta się go, po co mu ta woda. Odpowiedział,  że żołnierz krzyczy, że chce pić, że jeden leży na drodze, a drugi pod figurą. Tata poszedł tam, paru chłopów wzięło tego rannego na koc i przynieśli do nas do chałupy. Położyli go na podłodze. Ale nikt do niego nie chcę podchodzić, wszędzie pełno krwi, cała twarz zakrwawiona. On nie daje się ruszyć, krzyczy jak ktoś podchodzi. Tata się zastanawia, co z nim zrobić. A tu zajeżdżają już na Dąbrowicę Niemcy. Na łące naprzeciw pojawiają się cztery samochody z Niemcami. Z jednego wychodzi oficer. Tata pomyślał, że trzeba mu zgłosić, żeby go zabrali gdzieś do lekarza. Poszedł do tego oficera i powiedział mu, oficer tylko spytał jaki to żołnierz, czy polski, czy niemiecki. Ten oficer mówił normalnie po polsku. A jak przyszedł do nas zobaczyć tego żołnierza to stanął w drzwiach i powiedział: ale Cię poturbowali. A później zaczął do niego coś mówić po niemiecku, a ranny mu odpowiadał też po niemiecku. Tak chwilę pogadali. Mówił do nas, żebyśmy wzięli pusty koszyk, który siostra później przyniosła cały wypełniony jedzeniem dla tego żołnierza. Ludzie ze wsi ciekawi byli i przychodzili do naszej chałupy. Wtedy ten oficer niemiecki po polsku mówi: Dajcie noża. A ludzie przestraszyli się, do drzwi i uciekli. Niemiec nożem rozciął ubranie rannego i do siostry mówi, żeby naszykowała ciepłej wody. Ranny leżał nagi, jęczy, a oficer do niego, już po polsku: trzeba będzie Cię jakoś opatrzyć. Mówi do mojego taty, że doktor Pojasek jest w Krasnymstawie, gdzie polskie wojsko jeszcze nie jest rozbite. Jak przyjedzie to zaniesiecie mu tę kartkę. Napisał coś po niemiecku i dał ojcu papier. Po tym zaczął tego żołnierza myć. Siostrę złapał za rękę i kazał jej, żeby mu pomogła. Nie mówił ze złością. Jak go umyli to się spytał taty, czy mamy jakieś koszule. Tata miał lniane, oficer wziął, ubrał go i kalesony też mu założył. Oficer obiecał temu żołnierzowi, że go ktoś zabierze do Krakowa i pojechał.

 

Już trzy dni nikt nie przychodzi, a żołnierz dalej leży u nas. Niemcy szorują naprzód, ogromne wojska jadą i jadą. Poszliśmy w niedzielę do kościoła z tatą, więc wstąpiliśmy też do dr Pojaska do szpitala. Tata dał mu kartkę, a doktor pyta taty jak się nazywa. Później mówi: Przyjadę, tylko nie mam czym, ale złapie jakąś dorożkę i przyjadę jeszcze dzisiaj. Później powiedział tacie, żeby poszedł z nim na szpital. Poszli we dwóch, a później tata mi opowiadał, że i pod szpitalem, i przy szpitalu i w samym szpitalu leżało pełno rannych żołnierzy. Byli i Polacy, i Niemcy. Pojasek mówi do taty: Gdzie ja go położę, jak leży w domu, niech leży, opiekuj się nim, ja przyjadę w niedzielę. Przyjechał, opatrunek zrobił i mówi do taty: Tu trzeba zrobić łamanie kości. Później mówi już ciszej do: Pamiętaj nie mów mu, że on oka nie ma. Ten żołnierz pytał się nas, czy ma oko, odpowiadaliśmy, że ma. Pojasek miał przyjechać za jakiś czas, ale nie przyjechał bo był zaganiany, miał do diabła roboty.

 

A po jakimś czasie Niemcy odstąpili i przyszli ruskie. Ktoś z sąsiadów dał znać,  że w okolicy jest doktor ruski. Tata poszedł do niego i go przyprowadził do nas. Doktor mówi, że on złoży rannemu tę rękę i nogę. Położył go na stół, tata przyprowadził dwóch chłopów jeszcze, żeby pomogli go przytrzymać. Te złamania mu poskładał i opatrunek na głowę założył, bo bardzo raniona była. Po krótkim czasie ruskie wojsko znowu się odstąpiło[2].

 

Aniela Małysza, Dąbrowica

 

Jak był początek wojny, to trzeba było robić schrony ziemne. Pierwszego dnia jak była ta bitwa, to Niemcy strzelali od strony Krzeszowa, w stronę Biłgoraja drogą[3]. Już wtedy była szosa taka kamienista z Krzeszowa do Biłgoraja. Niemcy atakowali od lasu. Ale to strzelanina była, bitwa. Polacy też strzelali, a ile później kul było w drzewach, domach. Wiem, że tutaj zabili dwóch żołnierzy i cztery konie. Konie leżały na patokach, jeden na cieślakowym – taki piękny koń zabity, a obok niego żołnierz. Ten koń długi czas leżał, Niemcy go nie brali, już zaczęło śmierdzieć. W końcu z pięciu chłopów się zebrało i zakopało tego konia, a taki piękny był. Drugi żołnierz zginął na patokach. Na szczęście nikomu niby się chałupa nie zajęła. Polacy się wycofali w końcu.

Jak Polacy odstąpili, to przyszli Niemcy. Poszliśmy za stodołę zobaczyć jak to wojsko wygląda. Oni nas zobaczyli i wołają nas kom, kom, bo chcieli nam w schronie zdjęcie zrobić. Ja się zastanawiałam, po co mam tam iść. Z boku stał żołnierz niemiecki, który do nas zawołał: Dziewczynki, chodźcie tutaj! No to podeszłam, jak po polsku mówił. On nam tłumaczy: wy tam nie idźcie, to jest wojna. W wojnę człowiek i kula to jest jedno. Wejdziecie do schronu, to oni mogą was zabić. Dla nich to wszystko jedno. I jeszcze zdjęcie sobie zrobią z waszymi trupami. Ja jestem Ślązak i w domu mam takie same dzieci jak wy. No i nie poszłyśmy.

 

Karolina Chodara, Majdan Stary

 

Jak się wojna we wrześniu zaczęła, byłam takim spóźnionym podlotkiem. Młodzież i dzieci nie wiedziały, co to jest ta wojna. Chodziliśmy na drogę Tarnogród-Biłgoraj patrzeć, jakie to te Niemcy są, bo tamtędy jechali. Byli, jacy byli, ale już w listopadzie nałożyli szarwark, zmienił się sołtys, który do roboty gnał bardziej rodziny katolickie, niż prawosławnych. Prawosławne dziewczyny nie chodziły na szarwark, za to ja chodziłam przez cały listopad. Pracowaliśmy tam, gdzie dzisiaj jest cmentarz w Majdanie, dawniej tam był ładny las. Niemcy kazali las wycinać i zwozić tam słomę, z której my musiałyśmy wytrząsać i robić kłuski. Z kolei starsze osoby, głównie chłopi i dziadkowie, z tych warkoczy pletli takie maty, które służyły do ocieplania baraków. Pod koniec listopada już były gotowe baraki i obóz dla żołnierzy niemieckich. Te baraki stawiało wojsko, które później tam stacjonowało. Za ludźmi chodził sołtys, który musiał ich rozkazy niemieckie wypełniać. Samych Niemców to się mało widziało na początku.

 

Bronisława Marzec, Bukowa

 

Pamiętam, że ludzi zaczęli mówić o wojnie. Samoloty latały, wojna będzie. U nas ojca już nie było, zmarł jak miałam 8 lat, tylko matka i cztery córki, ale jedna pomarła wcześniej. Ja byłam najmłodsza. No i pracować nie było w polu komu, biedowaliśmy po porostu. Później się starsza siostra ożeniła i kawaler z Siedmiu Chałup do nas przyszedł, to już gospodarz był przynajmniej.

Jak już wojna się zaczęła, to myśmy ukrywali się w piwnicy na kartofle, gdzie dobytek znieśliśmy. Już wojna, już bomby wybuchały, słychać było. Mieliśmy też schrony na górce, co była dookoła. Tak nocowaliśmy i w piwnicy i w lesie w schronie. Jak przez wieś wojsko jakieś szło, to tak chcieli mleka czy chleba. Jeden żołnierz chciał chleba i w zamian przyniósł nam takie miny, nie wiedzieliśmy co to jest. On mówił, że to mydło jest i do prania będzie dobre. Zostawił tego trochę, a dopiero później ktoś nam powiedział, że to są miny i żeby uważać.

 

Franciszek Jargiełło, Bukowa

 

Kiedy wybuchła wojna to mieszkałem w Bukowej tylko z matką. We wrześniu 1939 r. we wsi rozbrajało się wojsko polskie, które szło do niewoli sowieckiej[4]. Bardzo dużo tego wojska było we wsi od strony Momot. Wtedy służyłem u Dziducha - widziałem fury, kawalerię, piechotę, siwych oficerowie, którzy byli w wojsku może jeszcze za poprzedniej wojny. W niewolę szli też księża kapelani. Widziałem konie i młode źrebaki, gdzieś wzięte od gospodarzy po drodze. Niektórzy żołnierze jak tylko poszli w las to spokojnie mogli uciekać, tylko musieli mieć ubrania cywilne. Niemcy obstawili wszystkie drogi, ale łatwo dało się wymknąć. Po tym rozbrojeniu Rosjanie się cofnęli i zabrali jeńców. Ci oficerowie poszli do Katynia.

W Bukowej podczas wojny żyło się ciężko. Zboża było mało, bo ziemie nieurodzajne. Świń nie można było trzymać, bo Niemcy nie pozwalali. Ludzie zajmowali się trochę łubiarstwem, robili także wrzeciona i łyżki drewniane. Najbiedniejsi dostawali przynajmniej chleb, który rozwoził Stręciwilk.

 

Karolina Ćwikła, Zagumnie

 

Urodziłam się 28 czerwca 1932 r. w Zaciszu k. Biłgoraja. Gdy miała trzy lata zmarł mój ojciec. Zostaliśmy z mamą ja, brat i dwie siostry. Pamiętam z opowieści, że była wtedy Wielkanoc, ale nikt nie jadł, bo ojca chowali w Wielką Środę. Na wiosnę brat z mamą jeździli w pole, starsza siostra pasła krowy, a młodsza chodziła do szkoły. Z koli ja spałam dopóki brat  z mamą z pola nie wrócili albo siostra Mania nie przygnała krów. Brat był najstarszy z nas, miał 17 lat, siostra Mania piętnaście, a Gienia trzynaście. Mnie bardzo wszyscy rozpieszczali bo nie miałam ojca i byłam najmłodsza. Bardzo lubiłam lalki więc siostra Mania szyła mi je ze szmat a ja je ubierałam w sukienki i tak się bawiłam w domu. Z domu nie wychodziłam bo mnie straszyli dziadem albo żydem, którzy mnie porwą. Siedziałam więc w domu sama z lalkami.

Bardzo lubiłam chodzić z mamą do Kościoła. Jak miałam 6 lat to pasłam krowę, a dwie krowy pasła kucharka, która miała 9 lat. Ja już wtedy składałam litery i umiałam trochę czytać. Ona się śmiała, że mi się chce paść krowy i czytać, a ja się cieszyłam, że mi coraz lepiej idzie i mi się nie nudzi. Później jak miałam wolny dzień to się bawiłam z koleżankami w Czarnego Luda: rysowałyśmy bramkę i jedna stała w środku bramki i pytała się „Czy boicie się Czarnego Luda” my mówiłyśmy, że nie, wtedy ona „To uciekajcie” i biegła za nami. Kogo złapała ten stawał się Czarnym Ludem.

Miałam już 7 lat i bardzo się cieszyłam, że pójdę do szkoły. Umiałam trochę czytać i pisać, do szkoły miałam 3 kilometry. We wrześniu 1939 r. mama mi powiedziała, że do szkoły nie pójdę bo wybuchłą wojna. Hitler napadł na Polskę, jest wielki strach. Zabroniono świecić światła w domach a okna miały był zaciemniane, nie wolno było też wychodzić z domu.

Na Matkę Boską Siewną byliśmy z mamą w Kościele w Biłgoraju. To był 8 września. Kiedy wracaliśmy do domu to widziałam, jak samoloty niemieckie zrzucały bomby na Biłgoraj. Niedługo później patrzymy, a tam pali się Kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Uklękłyśmy i się modlimy. Słońce wtedy świeciło, mama się modliła. Widziałyśmy, że przyszła chmurka w postaci kobiety ze dzbankiem wody, która lunęła na kościół. Wtedy kościół się przestał palić. Ogień zgasł – czy to nie był cud? Kościół ocalał, tylko wieża się spaliła.

My mieszkaliśmy na ulicy Zacisze, a nasi sąsiedzi na Zagumniu. Na Zaciszu było 6 domów, a na Zagumniu 8. 9 września 1939 r. przyjechało do nas dużo Niemców, którzy wygnali nas z pokoju do kuchni i zamieszkali u nas w domu do listopada 1939 r. Na podwórku mieli kuchnię polową, na której gotowali sobie jedzenie i piekli chleb. Ja się wepchałam wszędzie i do Niemców iść się nie bałam. Dawali mi zupę i chleb. Jeden Niemiec mówił po polsku, że będę jego synową bo mam niebieskie oczy i jasne włosy. Jak wojnę wygrają to miał po mnie przyjechać.

W połowie września przyjechało do nas dużo wojska na koniach, a my mieszkaliśmy pod lasem. W tym czasie nad ten las nadleciał samolot niemiecki, który ostrzelał wojsko polskie z karabinów maszynowych – leciał bardzo nisko, nad samym lasem. Zabitych było kilka koni i żołnierzy. Mama z siostrą poszły do lasu i zanieśli rannym wody oraz stare koszule. Jak tam poszły rano to już nikogo nie było – pojechali w nocy.

Pod koniec września wrócił z wojska nasz brat. A my żyliśmy zawsze w wielkim strachu przed Niemcami. W Biłgoraju był burmistrzem Niemiec[5] Colb, który ponakładał kontyngenty na zborze i mięso. Każdy gospodarz musiał dawać kontyngenty, kto nie dał to czekało go uwięzienie lub rozstrzelanie. Trzeba było kamienie od żaren znosił do sołtysa, a samemu umrzeć z głodu. Na szczęście brat zrobił drugą ściankę w kurniku, za którą ukrył żarna do mielenie zboża. Jak Niemcy tam zaglądali to gęsi robiły krzyk i Niemcy się wycofywali stamtąd. Dlatego nie głodowaliśmy bo mama mełła zboże i piekła chleb.

 

Wiktoria Rymarz, Korczów

 

Jak się wojna zaczęła to ja miałam już 10 lat i chodziłam do trzeciej klasy. Mieszkałam wtedy na Dereźni Solskiej, niedaleko remizy u babci, gdzie był jeszcze wujek kawaler i ciocia panna. Oni tam gospodarzyli na 6 morgach. Jak przyszedł front to uciekaliśmy z domu, za stodołę w kierunku Okrągłego. Ja znałam te tereny, bo tam często pasłam krowy. Polskie wojsko pod Biłgorajem się Niemcom postawiło i była bitwa. Polacy cofali się w stronę Majdanu, a od Dereźni-Zagrody szli Niemcy. Straszna była strzelanina[6]. Później Polacy rzucali karabiny i całe oporządzenie, szukali ubrania cywilnego, spodni, koszuli czy czegoś innego.

Koło pastwiska były choiny, gdzie kilku sąsiadów pokopało schrony, do których wtedy uciekaliśmy. Jak rano uciekliśmy, to do wieczora tam siedzieliśmy. A jak się wychyliło głowę z tego okopu, tak wszędzie się paliło. Puszcza Solska się paliła, kościół się palił, Majdan, Morgi (Zagrody - przyp. red.) się paliły, a ogień się zbliżał. Niemcy podpalali, a i pewnie z bitwy też się rozpalało. Wtedy tak świstały kule pomiędzy choinkami, że słyszeliśmy tylko szmer. W tych dołach siedzieliśmy po 4 lub po 5 osób. Na noc ucichło wszystko. Wyszliśmy z tego schronu i wróciliśmy do domu. Tam zaprzęgliśmy krowy do jarzma i powsiadaliśmy na wóz. Pojechaliśmy prosto drogą na Wólkę. Trudno było przejechać, bo wojsko szło drogą. Widziałam konie, olbrzymie tzw. „Unry”, które coś ciągnęły, bokami jechały motory na trzech kołach, po trzech żołnierzy na każdym, środkiem szli żołnierze, jeden za drugim. Tak szło to wojsko niemieckie w kierunku do Majdanu. Jak patrzyliśmy na Korczów i drogę przez Korczów, było to samo – wojsko niemieckie nią maszerowało i jechało. Później przez drogę w Dereźni przechodziły czołgi niemieckie, duże samochody. Tak jechali, że nie można było przejść na drugą stronę ulicy. Tam gdzie Niemcy przeszli to zostawiali część ludzi i zajmowali urzędy, przejmowali władzę.  Jakoś dotarliśmy na Wólkę do znajomych, u których spaliśmy na wozach. Na drugi dzień poszli chłopy na zwiad na Dereźnię. Mówią, że spokój, nie biją się, ale i polskich żołnierzy nie ma, tylko Niemcy.

Tych naboi, karabinów, bagnetów to było później wszędzie pełno. My dziewczyny, chłopaki wszystko to traktowaliśmy jako zabawki. Później się tym bawiliśmy jak już front przeszedł. Nawet poza stodołami samochody polskie stały, jeszcze po wojnie. Później ludzie trochę porozbierali, aż zardzewiało wszystko. Długi czas tej amunicji było pełno po podwórkach.

 

Wiktoria Chołyst z Korczowa

 

W wojnę Korczów był zbombardowany, podobnie jak kościół w Puszczy i cały Biłgoraj. Polskie wojsko uciekało, jak Niemcy nachodzili. Ruch był straszny, rozgardiasz. Koni zabitych dużo, Polacy nie mieli czym rannych wieźć. Pamiętam, że chyba dwóch rannych zawieźli do szpitala, jak się tu bili. Bomby latały, konie uciekały, biegały luzem. Bomby spadały poza wioską. Koło Ciosa spadło dwie bomby, pamiętam że później trzema końmi wyciągali jedną bombę i trzema drugą, a dopiero później wyrównali trochę ziemią. Pamiętam, że jak było bombardowanie, to do nas do chałupy przyszli sąsiedzi, bo nasz dom murowany był. Dużo nas tak było, wszyscy przy oknie. Bozia dał, że jak przeleciał odłamek bomby, to wyrwał kawał ściany. Jakby w okno trafił, to by nas pozabijało. Wojsko już uciekało, gnali konie, i z tym wszystkim jechali w las. Które mogli z końmi, które nie to sami gnali. Koni pozabijało, dym był. Prawie na prosto od każdego domu spadały zapające bomby, które spadały na pustkach od strony Dereźni. Gdzieś źle pocelowali. Pamiętam też samoloty nad wsią. Ze dwanaście może naliczyli ich.

 

Józefa Piętak, Smólsko Małe

 

Miała wtedy 12 lat, jak wybuchła wojna. Mieszkałam w Smólsku Małym. Pamiętam, że był taki moment, że Niemcy odchodzili, z kolei nachodzili ruskie, a w środku znalazło się polskie wojsko. Starli się później za Aleksandrowem w lesie na Sigle.

Dużo wojska polskiego szło drogą przez las Krasne, przez Smólsko i dalej na Aleksandrów i Józefów. Pod Smólskiem Małym rozbrajało się wojsko, tam gdzie dzisiaj jest lasek za kościółkiem, było pełno broni, siodeł, koni. Wtedy tam jeszcze lasu nie było, trochę ugoru, pagórki i takie krzaczki. Wojsko szło od Krasnego z pola do wsi, karabiny rzucali na podwórkach. Jeśli mieli jakieś ubrania żołnierze cywilne, to się przebierali i gdzieś szli do domów. Inni szli w niewolę. Ludzie oddawali ubrania męskie ile tylko mieli. Nawet brali takie płócienne białe koszule. Nikt się nie dziwił nawet.

Na podwórze wjechało pełno armat. Jedna armata zawadziła o nasz dom, a później tata musiał przerabiać chałupę. Ci artylerzyści gotowali u nas zupę, a później pojechali dalej. U nas nie pamiętam, żeby strzelanina wtedy była.

W niedzielę rano poszłam z ojcem w to miejsce, gdzie się najwięcej wojska rozbrajało. Ludzie tam brali sobie co chcieli, siodła czy płaszcze. Tata nie wiedział, niepewnie wziął siodło i wybrał sobie konia. Wrócił jeszcze do domu bez konia i z bratem poszli przyprowadzić konia. Ale on się nie nadawał do roboty w polu. On był wierzchowiec i nie mógł się przyzwyczaić do roboty pod pługiem. Później go sprzedali jakiemuś kupcowi z Tomaszowa. W pewnym momencie władzę przejął jakiś zarząd chyba sowiecki, chodzili z czerwonymi opaskami. Oni robili rewizje i zabierali wszystkie wojskowe rzeczy od chłopów. Tyle we wsi karabinów było, że tata później ze stryjem furą wywieźli w Krasne tą broń.

 

Janina Więcław, Majdan Gromadzki

 

Jak zaczęła się wojna to Niemcy przyszli i stali na placu we wsi. Wojskowi dali nam taki ogromny przetak z kawą, a mojego brata tak upoili, że się aż przewracał. Dobrzy byli ludzie… na początku. A później, szkoda gadać. Niemcy założyli tartaki i cięli lasy, jak choćby las „Jedynka”, ciągnący się od Gromady do Majdanku, który wycięli w pień. A później chodziły jakieś bandy, co te niemieckie tartaki niszczyli. Tartaki były na pewno w Korytkowie, na Woli i w Biłgoraju. Drzewo wycięte Niemcy wywozili, a z drzew ściągali również żywicę. Ja przy żywicach w lesie z bratem robiłam, pomagałam skrobać korę, później oni nacinali, tak z ukosa pień, żeby żywica spływała do wazonków blaszanych i takich blaszek. Przy tej żywicy robiłam jeszcze przed wojną nawet.

Pamiętam jak się palił Biłgoraj, to było we wrześniu 1939 r. Pamiętam, jak staliśmy na wygonie, a tam samoloty lecą. Schowaliśmy się pod wielką brzeziną. Patrzymy, a samoloty przeleciały nad wioską i zrzuciły trzy bomby na lasy pomiędzy Majdankiem a Nadrzeczem. Do dzisiaj są tam leje po tym bombardowaniu. A wieczorami to nikt nie świecił lampą, bo samoloty latały i się baliśmy. Jak się Biłgoraj spalił to nasza wujna dała mamie dużo szmat, które wykopywali z piwnic, gdzie się nie spaliły. Było tam dużo materiałów, chusteczek i innych.

 

Jan Otkała, Aleksandrów

 

Urodziłem się Aleksandrowie. Mój ojciec zmarł na początku 1939r. Jak wojna się zaczęła miałem 9 lat. Dobrze pamiętam kampanię wrześniową. Niemcy wkraczali do nas z kierunku Tarnogrodu, od południa. Wcześniej bitwa była koło Tanwi, w okolicy Łukowej i Podsośniny. Polacy się wycofali po bitwie do Aleksandrowa, a Niemcy zostali na Chmieleckiej Górze. Widziałem Polaków, wygłodzonych, zmęczonych, jak to podczas ucieczki. A Niemcy wyżarci, wypoczęci, bo gonili[7].

Niektórzy ludzie uciekli do lasu całymi rodzinami, i my podobnie zrobiliśmy. Z nami szli też sąsiedzi Grabiasy. Dojechaliśmy do lasu Sokoliska, gdzie później był szpital i bunkier, ale jeszcze głębiej. Noc nas tam zastała i tam nocowaliśmy. Słychać było wystrzały armat, tutaj od stronę Sigły. Artyleria niemiecka zaczęła bić w Polaków, aż zapaliło się kilka budynków w Aleksandrowie Pierwszym, Komany, Błażyńskiego, pocisk spadł koło Burego i stodoła się spaliła. Wtedy wojsko polskie zaczęło się cofać w stronę Górecka, Tereszpola, Józefowa. Na drugi dzień Niemcy weszli do wsi, w nocy nie chodzili. Mama z sąsiadem Grabiasem wyszli z lasu zobaczyć, co we wsi się dzieję. Spokojnie było. Przyszli do zabudowań, a i sąsiedzi powychodzili, bo na początku się bali, po oborach się chowali. Wtedy jeszcze Niemcy nic cywilom nie robili, tylko wojskowych szukali.  Mama z sąsiadem wrócili po nas do lasu i wróciliśmy do domu.

Niemców było pełno po pasternikach, zagrodach i po domach. Pamiętam, że oficer niemiecki wyszedł sobie na góreczkę za domami i lornetuje na lasy. A my, małe chłopaki, lataliśmy tam wszędzie, nic nam nie mówili, byle byśmy się nie pchali do taborów. I pamiętam, że gdzieś z lasu padł jeden strzał. Ten oficer niemiecki został wtedy zastrzelony pewnie przez polskiego snajpera. Żołnierze usłyszeli strzał, patrzą, że oficera nie ma, więc pobiegli tam do niego. Zobaczyli, że nie żyje, wzięli go na furmankę, przywieźli do wsi i pochowali pod starą, grubszą wierzbą. Widziałem to, jak podchodziliśmy to nas wyganiali, ale z dalsza było widać. Okręcili jakimś płótnem i pochowali. To było gdzieś po południu, w przededniu bitwy koło młyna. Leżał tutaj długo, może ze dwa lata. W końcu przyjechali i go zabrali.

Byli ze dwa dni i pojechali raniutko, może o 5 rano, szarówka jeszcze była. Poszli za ten młyn na Sigle, a tam w lesie Polacy zasadzkę zrobili na nich. Tam taka straszna bitwa była, że podobno koło tego mostu już na bagnety walczyli. Niemiecka artyleria grzęzła na bagnach, konie grzęzły, strasznie się tam bili. Dochodziło do tego, że Niemcy cofali się bokiem na Jaremczychę, Kozaczycnę i wracali do wsi, bez hełmów i bez broni, zmęczeni. Tak im tutaj Polacy dali, strasznie się bili. Dużo Niemców i Polaków zginęło. Niemcy od razu swoich rannych i zabitych żołnierzy zabierali. Ale oficera tego, co pod wierzbą leżał nie wzięli. W końcu bitwa się skończyła, Polacy odstąpili dalej w lasy. A Niemcy w Aleksandrowie się przegrupowali, poczekali i dalej poszli za nimi.

Po jakimś czasie Niemcy się cofnęli, podobno aż za Wisłę. Najechało wtedy ruskiego wojska do Aleksandrowa. Ale takie to wojsko, ubrane na dziko, tak jakby po cywilnemu. Pełno ich było, jeść im się chciało, dorwali jakąś jałówkę. Mieli takie buro-szare płaszcze, ciepy wisiały za nimi, a karabiny mieli na sznurkach. Nie mieli co jeść, nawet zapalić nie mieli co. Nakrajali korzeni i w gazecie palili. Wkrótce oni się wycofali i przyszli Niemcy znowu. Ale już zostali aż do 1944 r. Niemcy mieli wszystko: suchary, konserwy, papierosy amerykańskie, organki grały. W 1940 r. zaczęli robić szosę dylówkę, a w 1942 skończyli. Dylówka zaczynała się w Majdanie, a szła aż do Złamanego Gościńca, bo dalej była kamienna droga przedwojenna. Przez najgorsze bagna Niemcy zrobili trakt, żeby lepiej im było na wojnę z Rosją iść. Lasy wycinali, gdzie im pasowało. Nie pytali się. Dużo wycięli nad samą szosą.  Niemcy mieli po sąsiedzku sklep, kantynę dla żołnierzy. Cywilom nie wolno było wchodzić, ale my dzieci tam ganialiśmy. Dawali nam jakieś czekolady, cukierki. Jeden z kompani roboczej mówił do mojej mamy, tak kaleczył po polsku, więc pewnie Ślązak jakiś: Ja zostawiłem w domu trzech takich chłopaków. A Ci żołnierze z kompani roboczej to byli tacy starsi, siwi już nawet. I jakoś się żyło, a oficerowie chodzili do kantyny, popijali sobie likiery. Kompania robocza brała nas, łebków na samochód brali i do lasu jeździliśmy z nimi. Oni piłami rżnęli drzewo i nosili wałki na samochody. Wycinali gdzie im pasowało, grubsze drzewo szło na legary, a cieńsze, jak kopalniaki, szły w poprzek drogi. Ile to lasu trzeba było wyciąć na tę drogę? Ale las nie był ich przecież.

Jak Niemcy szli na ten bój na Sigle to zostawili u nas skrzynki. Chłopi starsi mówili żeby ich nie ruszać, bo Niemcy mogą wrócić i się będą pytać, gdzie to jest. Nas łebków bardzo ciekawiło. Pamiętam, że kryjąc się przed starszymi podważyliśmy te zamki  i otworzyliśmy skrzynkę. Bagnety w środku były, pięknie wazelinowane, po 6 sztuk, trzy paczki. Schowaliśmy z sąsiadem jedną skrzynkę pod dąbka, niedaleko mieszkania zresztą.

 

Helena Furmaniak, Aleksandrowie

 

Podczas wojny mieszkałam w Aleksandrowie, w czwartej części. Pamiętam, że jak wybuchła wojna to całymi rodzinami uciekaliśmy do lasu. Taty nie było z nami, a my z mamą co mogłyśmy do lasu wyniosłyśmy i siedziałyśmy tam kilka dni. Uciekaliśmy, bo wtedy ludzie byli zastraszeni tą wojną i nie wiedzieli co tak naprawdę może się dziać. Koni nie miałyśmy, tylko krowy nasze wozy ciągnęły. Uciekaliśmy na łąki w stronę Brodziaków, tam naprzeciw Kobylaka. My chowaliśmy się w lesie, a krowy pasły się na łąkach nad Czarną Ładą.

Ojciec podczas kampanii wrześniowej służył w polskim wojsku. Opowiadał, że jak Niemcy rozbili front za Zamościem to wtedy postanowili wracać do domu. Mówił, że wracali furą z końmi, prawie przejechali szosę w Tereszpolu i wjechali w lasy, ale niestety na szosie pojmali ich Niemcy i pognali przez Panasówkę do Biłgoraja. Ojciec długie lata był gajowym i znał wielu Żydów z Biłgoraja. Koło biłgorajskiego Kościoła oni zobaczyli go i zaczęli wołać do niego: Rybak, Rybak! Naszła ich chmara, obok Niemcy byli, ale Żydzi gdzieś go tak prowadzili między sobą, gadali, szumu narobili, zamieszania i doprowadzili go do kryjówki w chlewku. A jak już ucichło, dali mu ubranie cywilne i wyprowadzili na Różnówkę. Szedł wtedy z wiadrem niby po wodę,  a później wszedł na drogę do Aleksandrowa i przez Brodziaki wrócił. Przyszedł wieczorem, ale nie do nas, tylko do sąsiada  z naprzeciwka. A u nas wtedy Niemców dużo było w domu i na podwórku. Wujek umiał po niemiecku. Pamiętam, że przyszła do nas sąsiadka z naprzeciwka, mamę na bok wzięła i mówi: Chodź, bierz ubranie, Jędruch jest. Mama wzięła z komory ciuchy, zaniosła mu, on się przebrał i później jakoś przyszedł do domu, chociaż Niemcy byli. Tak się wyrwał z niewoli, dzięki Żydom z Biłgoraja.

Później ojciec był zabrany do Zamościa do obozu, gdzie był ze dwa tygodnie, ale jakoś ich wypuścili, bo był leśnym robotnikiem czy coś. Jak wrócili to takie wszy straszne przynieśli, że aż nie do wyobrażenia. Zaraz krzyczeli do mamy: Dawaj ubranie, idę w pole rozbierać się, bo wszy sznurami ze mnie wiszą. W polu ubranie zostawili, a później parzyli je czy coś.

 

Władysław Otkała, Aleksandrów

 

W 1939 r. chodziłem do 3 klasy szkoły. Ojca powołali do wojska, bo on w 1920 r. był w Armii Hallera, a w 1939 był rezerwistą. Z armią znalazł się w Zamościu, stamtąd szybko się żołnierze rozpierzchli. Opowiadał później, że zniszczyli ze trzy czołgi niemieckie butelkami z benzyną. Mówił, że trochę walczyli, ale jak zobaczyli, że nic z tego nie będzie, że Niemcy mają siłę przeważającą, stwierdzili, że nie ma już co. Tata wrócił prędko, jak był bój na Sigle, to ojciec był już w domu. W gajówce Za Oknem wujek Bździuch był gajowym, więc jak ojciec był w wojsku, to my tam uciekaliśmy. Krowy, konie, wóz i do lasu na Okno. Tam ludzi dużo już było i tam nocowaliśmy. Wujek z synem zginął w bitwie pod Osuchami.

Ja miałem jeszcze trzy młodsze siostry. Jak była bitwa to byliśmy w domu. Noc była, rodzice zaczęli nas budzić, mieliśmy uciekać do piwnicy. Jakoś wydawało mi się, że szybko ucichło wszystko. Wiem, że Niemcy swoich zabitych pozabierali od razu stamtąd. Poległo ich trochę. Polaków później ludzie pozbierali i pochowali na cmentarzu na Sigle. Dalej na rzece był młyn Rosochacza. Ten młynarz mi nieraz opowiadał, że już po tym boju szedł do niego polski oficer, płaszcz miał na opaskach, karabinek na plecach. Rosochacz zaczął go ostrzegać: Panie tam są Niemcy. Tak go ostrzegał dwa czy trzy razy. A ten oficer stanął, karabinek z pleców zdjął i do niego mówi: A co, Niemcy to nie ludzie? Okazało się, że to był przebrany Niemiec.

Przy linii leżeli jeszcze jakiś czas temu jacyś żołnierze, chyba Czesi, których Niemcy nie zabrali. Pierwsza linia za chłopskim lasem.

 

Maria Makuch, Osuchy

 

Pamiętam, że ludzie zrobili taki strach, że wojna będzie. Ale w pewnej chwili zrobiło się jakoś cicho. Ja wtedy byłam jeszcze mała, miałam 6 lat. Ale już mogłam zauważyć, że ludzie zrobili się smutni. Wtedy pod szkołą mieszkańcy słuchali radia u nauczyciela Augustyna, a w nim mówili, że będzie wojna. Pamiętam, że ja z mamą też tam byłam i bałam się.

Pamiętam, że w tym czasie ludzie z Poznania przyjeżdżali i nocowali u nas. Byli jakieś trzy dni, spali na podłodze. Przyjeżdżali całymi rodzinami. Większość pojechała gdzieś dalej, ale w Osuchach zostało dwie rodziny, jedni u Zielonki. Nazywali ich „Poznaniaki”. Później Niemcy ich zabili.

Po tym okresie takiego cichego spokoju, nagle, któregoś ranka zrobił się krzyk we wsi. Ludzie mówią, że wojna! Dziadzio z tatą powkładali na furmankę rzeczy z domu, tłumoki, pościel, i mnie też na wóz wrzucili. Pojechaliśmy do lasu. Zanim ludzie wyjechali to powypuszczali krowy, świnie – wszystko chodziło wolno, w razie pożaru. Uciekliśmy w „Widła”, do lasu na bagnach, w stronę „Bykowej Drogi”. Mama nie zdążyła do wozu, bo chciała zobaczyć jak „wojna wygląda”. We wsi był parkan, przez który ona zaglądała w kierunku Podsośniny, gdzie już w tym czasie był front. Jak zaczęli strzelać w jej kierunku, to ona uciekła w rów. A jeszcze wcześniej ludzie wykopali schrony ponad rowem. Mama spotkała sąsiada, a później sąsiadkę i razem uciekali i się chowali. Strzelali za nimi, ale oni wbiegli w drogę „do Pituły”. Jak słyszeli strzały to padali na ziemię, jak cicho było, to wstawali. Tak dobiegli do lasu. I udało im się uciec[8].

My jak doszliśmy na miejsce, to zaczęliśmy robić schron w lesie. Schron zrobili, ale było w nim bardzo ciasno. Z nami uciekał zawsze sąsiad Matysiak z rodziną, który nie miał furmanki i koni. Dzieci u sąsiada było czworo, u nas tylko ja byłam. Tamtej nocy taka burza naszła, że aż strach.  My, dzieci, kręciliśmy się, bo lało się na nas. Dziadzio, tatuś i mamusia, która dobiegła do nas, te tłumoki wrzucili pod wóz, ale i tak to wszystko zmokło. W lesie byliśmy całą noc, do domu wróciliśmy na drugi dzień. Tyle pamiętam z tego 1939 roku. To są najostrzejsze wspomnienia. Później jak rodzice mi opowiadali, to mi się wszystko to sprawdziło.

 


[1] Biłgoraj palił się 11 września oraz podczas bitwy o Biłgoraj w dniu 16 września 1939 r. (por. J. Markiewicz, R. Szczygieł, W. Śladkowski, Dzieje Biłgoraja, Lublin 1985, s. 215-218)

[2] Wojska sowieckie weszły do Biłgoraja 28 września 1939 r., a opuściły miasto 3 października 1939 r., kiedy tereny te zajęli Niemcy (por. Dzieje Biłgoraja, s. 221-222)

[3] Bitwa o Biłgoraj miała miejsce 16 września 1939 r., kiedy pododdziały Armii „Kraków” toczyły zacięte walki z nacierającymi z zachodu Niemcami pod Banachami, Biłgorajem, nad Tanwią pod Majdanem i Aleksandrowem. W okolicy Dąbrowicy obronę Biłgoraja przyjął 11 pp płk. Henryka Gorgonia z 23 DP płk. dypl. Władysława Powierzy. Por. P. Saja, Armia „Lublin” 1939, Toruń 2011, s. 180 oraz Steblik W., Armia „Kraków”, Warszawa 1989

[4] W dniu 2 października w okolicach Momot i Bukowej rozbrajała się grupa płk. dypl. Tadeusza Zieleniewskiego po ciężkich walkach pod Dzwolą. Żołnierze trafili do niewoli sowieckiej. (por. L. Głowacki, Działania wojenne na Lubelszczyźnie w roku 1939, Lublin 1976, s. 184).

[5] Burmistrzem Biłgoraja w czasie wojny był Eugeniusz Galiński. Colbe był zastępcą szefa gestapo.

[6] Pod Korczowem 16 września 1939 r. walczył 5 psk i szwadron kolarzy  rtm. Antoniego Starnawskiego, zadając mu poważne straty. Tego samego dnia po południu i wieczorem niemieckie pułki z 8 DP zostały wyparte z Korczowa oraz Puszczy Solskiej przez kontruderzenie polskie. Por. P. Saja, Armia…, s. 187-188.

[7] Pod Aleksandrowem walczyła 6 DP w dniu 16 września, broniąc skutecznie przed niemiecką 28 DP, nacierającą od strony Łukowej (por. P. Saja, Armia…, s. 189-190 oraz Kubrak Z., Od Pszczyny do Narola – 6 Dywizja Piechoty w Kampanii 1939, Cieszanów – Lubaczów – Narol 2009, s. 51-53)

[8] Pod Osuchami w dniu 16 września walczył 12 pp z 6 DP broniącej przepraw na Tanwi przed niemiecką 28 DP nacierającą z Łukowej (por. L. Głowacki, Działania…,  s. 123).

 

 

Opr. Dominik Róg